czwartek, 3 listopada 2016

004. CZĘŚĆ I; Rozdział 1

CZĘŚĆ I : Bulimia i powrót do zdrowia



1: Typowy napad objadania


Był chyba 6 stycznia 2000 roku: leżę na starej kanapie w piwnicy w akademiku, obok mnie opakowanie po Pop-Tart [popularne amerykańskie ciastka śniadaniowe, tarty z nadzieniem do tostera] i pusta butelka dietetycznego Sprite'a. Kiedy wybudziłam się z głębokiego snu, zauważyłam, że tył mojej koszulki jest wilgotny; w piwnicy było tak gorąco, że nie wiedziałam, czy to z powodu potu czy napoju, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Jedyne, o czym myślałam to nie wierzę, że znów to zrobiłam.
To miał być nowy rok, nowy semestr i nowy start.


Przyrzekłam sobie, że w nie będę się objadać w drugim semestrze pierwszego roku studiów, ale tak się stało: byłam pełna, opuchnięta i miałam dość siebie. Usiałam i spojrzałam na kanapę. Wyglądała obrzydliwie - ciemnofioletowa, gąbczasta, z brązowawymi plamami. Pomyślałam, że każda pierwszoroczna, która wylądowała na tej kanapie, musiała być pijana, bo nikt trzeźwo myślący nigdy by na niej nie usiadł. Bardzo chciałam, żeby to alkohol mnie na nią sprowadził, to byłoby normalne dla świeżynki z college'u. Ale to nie piwo tak na mnie zadziałało - to było jedzenie.
Tak potwornie się wstydziłam. To był mój pierwszy dzień po powrocie na uczelnię z ferii świątecznych, które spędziłam z moją rodziną, a już okazał się katastrofą. Tak samo jak i święta; w domu wielokrotnie miałam napady. Tak, w święta każdy je za dużo, pozwalając sobie na te pyszności, które są tylko raz w roku; ale dla mnie to było coś innego. Podczas każdego posiłku walczyłam z samokontrolą, starając się jeść powoli i biorąc małe kęsy. Starałam się zawsze być świadoma tego, czy jestem głodna czy najedzona, ale było to bardzo frustrujące, ponieważ rzadko kiedy byłam usatysfakcjonowana. Nieważne, jak duży posiłek zjadłam, ciągle chciałam więcej.
Folgowałam sobie jak wszyscy inni podczas bożonarodzeniowego obiadu, ale potem czekałam tylko na to, by goście wyszli, a moi rodzice poszli spać, żebyć mogła się najeść tak, jak naprawdę chciałam. Chciałam wszystkiego tylko dla siebie: sosów, słodkich ziemniaków, ciast, ciasteczek, czekoladki. Chciałam jeść szybko, biorąc na raz ogromne kęsy, dopóki nie zrobiło mi się słabo. Próbowałam mówić sobie, że czas to przerwać, ale nie mogłam się do tego zmusić, kiedy miałam tak ogromną ochotę by się obżerać.
Gdybym nie doświadczyła na własnej skórze tych pragnień, nigdy bym nie uwierzyła, że można mieć na coś tak irracionalnie ogromną ochotę. I nigdy bym nie uwierzyła, że odmówienie sobie czegoś krzywdzącego może być całkowicie niewykonalne. Zawsze byłam sumienną osobą, która ceniła sobie odpowiedzialność i dobre wybory. Ale moje chęci na obżartswo sprawiły, że wyrzuciłam to wszystko do śmieci.
Noc Bożego Narodzenia okazała się jedną z tych, kiedy moja obowiązkowa osoba całkowicie znikałam, a powiedzenie "nie" moim absurdalnym chęciom obżerania się wydawało się niemożliwe. Więc za każdym razem, kiedy zostawałam sama, szłam do kuchni, starając się być spokojna, mimo że moje serce biło jak szalone. Mówiłam sobie, że zjem tylko troszkę, jak zresztą przed każdym napadem. Może jeszcze tylko jeden kawałek placka orzechowego - bo w końcu są święta - no i zawsze mogę jutro więcej poćwiczyć.
Mówiłam sobie, że jedna mała przekąska nie zmieni się w napad, ale już w połowie jedzenia kawałka placka wiedziałam, że zjem o wiele więcej. Moje serce biło szybciej, brałam coraz  większe gryzy. W ciągu kilku minut zjadłam jeszcze dwa kawałki placka orzechowego, dwa kawałki placka wiśniowego, sześć świątecznych ciastek i dziesięć czekoladek (wciąż wiem, co jadłam w czasie dawnych napadów, bo zawsze zapisywałam to w moim dzienniku).
Znikały wszystkie samoograniczenia i czułam się z tym dobrze. Kontynuowałam jedząc resztki z talerzy, dopóki nie zniknęła przyjemność z jedzenia; to znaczy do czasu, kiedy zaczynałam się zwijać z bólu brzuchu. Potem nakładałam do miski wielką porcję płatków i szłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku, przeżuwając powoli każdy kęs i zastanawiałam się, czy można umrzeć z przejedzenia. Co mogłoby mi się stać? Czy mój żołądek może się rozerwać? Czy mój przełyk może pęknąć? Czy mogę dostać wstrząsu od takiej ilości cukru?
To, co robię, na pewno mnie nie zabije - myślałam. Na pewno nie.
Takie pytania zawsze pojawiały się w mojej głowie po napadach, ale starałam się zbytnio nimi nie przejmować. Nie chciałam myśleć o tym, co może się stać. Nie chciałam też myśleć o tym, ile mogłam przytyć, o tym, że będę musiała cały następny dzień spędzić na siłowni, żeby zadośćuczynić za to obżarstwo, ani o powrocie do college'u. Chciałam się tylko objeść. Chciałam zasnąć z pełnym żołądkiem, upojona cukrem i zadowolona.
Na początku napad zawsze przynosi ekscytację, ukojenie i zadowolenie, gdyż w końcu daję mojemu ciału to, czego chce, tak jakbym robiła coś dobrego - nawet jeśli jakaś część mnie wie, że to strasznie złe. Jednakże ta przyjemność jest chwilowa. W miarę trwania napadu, dobre emocje słabną, zostawiając mnie z pragnieniem jedzenia więcej i więcej, aby je przywrócić.
To będzi ostatni raz, pomyślałam.
Ale to nie był ostatni raz. Objadłam się znów po dwóch dniach. Wtedy powzięłam silne postanowienie, żeby to przerwać, jako że wkroczyliśmy w nowe tysiąclecie. Było to pierwsze z wielu noworocznych postanowień, aby skończyć z kompulsywnym objadaniem. Wytrwałam w tym postanowieniu zaledwie do 3 stycznia, kiedy to znów się obżarłam, trzy dni przed powrotem do szkoły. Myślałam, że może będę miała więcej szczęścia z przerwaniem tego, kiedy wrócę do kampusu, kiedy nie będę musiała dłużej zmagać się ze stresem związanym z powrotem do domu i kiedy będę miała znów możliwość spotkania się z terapeutą i dietetykiem. Więc 3 stycznia obiecałam sobie, że skończę z objadaniem raz na zawsze, kiedy tylko wrócę na studia.

PROWADZENIE PODCZAS JEDZENIA
Ale oto ja, 6 stycznia, leżę na starej obleśnej kanapie w piwnicy, tak przepełniona jak w bożonarodzeniową noc. Chciałam się cofnąć w czasie i nie zjeść tego wszystkiego. Mój napad zaczął się już rano, mniej więcej w jednej czwartej mojej 4-godzinnej drogi. Chociaż zjadłam, zanim wyjechałam z domu, zaczęłam odczuwać znajome pragnienie, by się objeśćzaledwie godzinę później.
Próbowałam przez krótką chwilę przemówić sobie do rozsądku, ale potem szybko zadecydowałam - że nie ma nic złego w jedzeniu podczas prowadzenia samochodu. Sięgnęłam ręką do tylnego siedzenia i po omacku wygrzebałam z torby wielką paczkę świątecznych M&M's, którą moja mama dała mi, bym podzieliła się ze współlokatorką. M&M'sy zniknęły w kilka minut; a potem całą energię skupiłam, by zdobyć jeszcze więcej jedzenia.
Gdy zaczynałam się objadać, wpadałam w trans i nic innego nie miało znaczenia - ani prowadzenie samochodu, ani słuchanie muzyki, ani dzwoniąca komórka, ani planowanie kolejnego semestru. Jedyne o czym myślałam, było znalezienie miejsca, gdzie mogłabym kupić kolejne kolejną słodką i tuczącą rzecz, by się objeść. Wiedziałam, że to złe, obrzydliwe, nienormalne, drogie, niezdrowe i nieodpowiedzialne; ale w tamtym momencie nic mnie to nie obchodziło.
Zjechałam na pierwszym wyjeździe z autostrady. Kupiłam Doritos, Rice Krispies Treats i miodowe bułeczki na stacji benzynowej i przed powrotem na drogę międzystanową, wpadłam jeszcze do restauracji typu fast-food po czekoladowego shake'a. Zanim dojechałam do miasta, w którym mieścił się mój collage, zjechałam z drogi po jedzenie jeszcze cztery razy. Potem pomyślałam, że mogłabym zrobić jeszcze kilka przystanków zanim dojadę do kampusu. Więc zamiast pojechać prosto do akademika, jeździłam przez całe miasto, unikając drogi na uniwersytet, aż do momentu, kiedy nie moglam już więcej zjeść.
W końcu około 16 wjechałam na dwupasmówkę prowadzącą do mojego akademika, jadąc o wiele wolniej, niż powinnam, z rzędem samochodów za mną.
Muszę z tym skończyć, strofowałam samą siebie, kiedy skręcałam na parking. Kiedy wysiadłam z samochodu, miałam zawroty głowy i mdłości, a mój żołądek był przepełniony i rozepchany. Czułam, że robi mi się niedobrze, kiedy spojrzałam na ośmio piętrowy budynek znajdujący się przede mną. Chciałam lubić collage. Chciałam mieć przyjaciół, wychodzić z nimi, randkować. Ale moje irracjonalne i bezlitosne pragnienie, by się objeść, uniemożliwiało mi to.
Nie czułam się na siłach, żeby nieść cokolwiek do swojego pokoju, więc zostawilam bagaż, śmieci i niedojedzone resztki w samochodzie. Kiedy otwierałam dzrzwi, czułam się oszołomiona słysząc jak inne dziewczyny rozmawiają o świętach, zbliżających się imprezach żeńskich klubów studenckich oraz o zajęciach, które zamierzają wybrać w tym semestrze. Gapiłam się w podłogę, kiedy szłam do windy z nadzieją, że nie zobaczę nikogo, kogo bym znała. Miałam opuchniętą twarz, tak jak zawsze po długim napadzie; nie wiedziałam, czy wytarłam wszystkie okruchy z buzi; a już na pewno nie chciałam z nikim rozmawiać.
Do windy oprócz mnie wsiadły jeszcze trzy dziewczyny; jedna z nich opowiadała przyjaciółce, jak to przytyła przez święta, bo mnóstwo zjadła. Ot, zwyczajna rozmowa w akademiku, a mi wydawało się, że nie mogę uciec od gadania na temat kalorii, wagi i ćwiczeń. Byłam wściekła, że te dziewczyny tak się przejmują swoją wagą, chociaż prawdopodobnie to ja przejmowałam się swoiją bardziej niż ktokolwiek inny. Pomyślałam, że gdyby ta dziewczyna wiedziała, ile ja zjadłam przez święta, nie czułaby się tak źle.
Mimo to wciąż byłam najchudsza w windzie, ale tyłam z dnia na dzień. Kiedy zaczynałam studia w sierpniu 1999 roku, przy moich 163 cm ważyłam 42 kilogramy, 6 stycznia było to już 49 kilo. Dziewczyny w windzie ważyły pewnie 55-60 kilogramów i wedłuch mnie wyglądały pięknie i zdrowo. Myślałam, jak to cudownie byłoby być nimi - normalna waga, bez głodówek, bez opychania, martwiące się tylko o kilka nadprogramowych kalorii podczas ferii. Zamiast tego ja wspominałam ze smutkiem ponad 7000 kalorii zjedzonych w samochodzie... i zastanawiając się, czemu wciąż chcę więcej.
Te trzy dziewczyny wysiadły z windy na trzecim piętrze i drzwi zamknęły się za nimi. Mój pokój był dwa piętra wyżej, ale kiedy winda dojechała na piętro 5, nie ruszyłam się. Patrzyłam, jak drzwi otwierają się i zamykają.
Jaki jest sens, by dalej próbować? Zrobiłam krok w przód i wcisnęłam przycisk B.

NISKO
Zeszłam schodami i wkroczyłam do pustego korytarza - przeszłam przez przedsionek piwinicy i pralnię do małego pokoju z automatami ze słodyczami. Kupiłam torbę chispów, batonika, Pop Tart i butelkę dietetycznego Sprite'a; potem wróciłam do korytarza w piwnicy i usiadłam na tej startej, obleśnej kanapie. Jedzenie nie sprawiało już radości, było mi niedobrze, ale tak długo jak jadłam, nie musiałam myśleć o niczym innym - tylko gryźć i połykać. Czułam się całkowicie otępiała.
Tak było aż do ostatniego gryza Pop Tart i wtedy zaczęłam czuć się zażenowana. Kiedy powoli zaczynałam dochodzić do siebie, w końcu zobaczyłam, co się stało. Pojawił się wstyd, poczucie winy i nienawiść do samej siebie. A co gorsza, nie byłam w akademiku nawet 15 minut i już złamałam daną sobie obietnicę.
Wpadłam w panikę. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, żeby to naprawić. Za dwa dni miałam testy sprawnościowe, a czułam się zbyt gruba, żeby chodzić, nie mówiąc już o bieganiu. Bałam się, że wszyscy w drużynie będą się na mnie gapić, zastanawiając się, jak ja mogłam tak strasznie przytyć. Czułam, że nie będę mogła dłużej żyć, jeśli przytyję chociaż trochę w ten okropny i obrzydliwy sposób. Podniosłam się z kanapy, podeszłam do kosza na śmieci i próbowałam sprowokować wymioty,
To nie był pierwszy raz, kiedy próbowałam to zrobić. Zaczęłam prowokować wymioty po napadach już kilka miesięcy wcześniej, ale niezależnie od tego, jak bardzo się starałam, nigdy mi się to nie udawało. Czasem po napadach odczuwałam zadowolenie - jak tamtej nocy w Boże Narodzenie - i szłam prosto do łóżka; ale czasem byłam bardzo zdesperowana, by pozbyć się tego jedzenia, co tylko pogarszało sprawę, ale tym razem wydało mi się to o wiele prostszym rozwiązaniem niż mój dotychczasowy sposób: ćwiczenie przez cały następny dzień.
Byłam już tym tak wyczerpana, że nie mogłam nawet myśleć o ćwiczeniach. Czułam się zmęczona i było mi zbyt niedobrze, żeby nawet wrócić na górę do pokoju. Chciałam tylko spać. Zwinęłam się na kanapie i dopiłam Diet Sprite, myśląc, jakie to ironiczne i żałosne, że często kończę te kilkutysięczno-kaloryczne napady dietetycznym napojem. Bąbelki pomogły trochę ukoić żołądek, a przez ciepłe powietrze w piwnicy, moje powieki stały się ciężkie.

OSTATNIE OPAKOWANIE
Obudziłam się około północy, z wilgotną bluzką i typowymi objawami po objadaniu: wzdętym brzuchem, opuchniętą twarzą i rękami, refluksem, bólem gardła i okropnym posmakiem w ustach. Jedyne o czym myślałam było to, że czuję się gruba i jestem beznadziejna. W ciemnej piwnicy - pośród cieni kilku pudełek, składanych krzeseł, rozwalającego się stołu o starego pianine - czułam się jak w koszmarze.
Podniosłam butelkę po napoju i opakowanie po Pop Tart z kanapy i ruszyłam z powrotem w stronę windy. Nie mogę przechodzić w tym semestrze przez to samo, co w tamtym, myślałam, a to był dopiero początek złego. Przypomniałam sobie ostatnie kilka dni poprzedniego semestru, najgorszy tydzień mojego obżerania się jak do tej pory. Napad miałam w poniedziałek, wtorek, środę, piątek i w niedzielę. W niedzielę jadłam przez całą noc, chociaż rano miałam końcowy egzamin z chemii. Po egzaminie, czułam się tak gruba, że postanowiłam jeść dalej. Podczas sesji w akademiku dostępne były darmowe pączki, więc zgarnęłam jedenaście plus dwa kartony czekoladowego mleka.
Teraz w akademiku było cicho. Nie było końcowosemestralnego harmidru i wrzawy, nie było żadnego stołu z pączkami. Nowy początek. Ale czułam się tak samo - nieszczęśliwa i opuchnięta. Weszłam do windy, wjechałam na piąte piętro, otworzyłam drzwi do pokoju i rozejrzałam się po małym, ciemnym pomieszczeniu, czując się źle i beznadziejnie.
Wyrzuciłam pustą butelkę po Sprite'cie, a folię po Pop Tart schowałam do szuflady w biurku. Powiedziałam sobie w myślach, że ponieważ już nigdy więcej się nie objem, chcę zachować to opakowanie. To będzie pamiątka - dowód na mój ostatni napad. Miał mi przypominać o mrocznych chwilach, a któregoś dnia mogłabym na niego spojrzeć i zaśmiać się, albo może rozpłakać - nie wiedziałam, co bardziej.
Zamknęłam szufladę i poszłam spać. Mojej współlokatorki (nazwijmy ją Julia) nie było; miała zostać w domu jeszcze kilka dni. Kiedy o niej pomyślałam, poczułam ogromny wstyd, bo w poprzednim semestrze zjadłam mnóstwo jej jedzenia. Na początku myślałam, że nie zauważy, że brakuje kilku drobnych rzeczy, które podkradałam - trochę ciastek, miska płątków, kilka krakersów. Zazwyczaj leciałam do sklepu, żeby to odkupić, ale kiedy się wydało, wiedziała o wszystkim.
Kilka miesięcy po rozpoczęciu pierwszego semestru Julia zaczęła chować jedzenie. W kilku napadach objadania szukałam go po całym pokoju, znajdując paczkę ciastek w jej koszu z ubraniami, kilka innych słodkich przekąsek pod łóżkiem. Trzymała również zamknięte pudełko miodowych bułeczek w małej plastikowej szafce pomiędzy naszymi łóżkami przez dwa miesiące. Nie chowała ich przede mną, bo prostu trzymała je tam dla siebie, gdyby zgłodniała. Ale to pudełko kpiło sobie ze mnie. Podczas napadów zawsze sprawdzałam, czy już jest otwarte, a kiedy okazywało się, że nie, byłam wściekła. Gdyby tylko otworzyła to pudełko, mogłabym podkraść jedną...
Podczas jednego z kompulsów pod koniec semestru pomyślałąm, że Julia na pewno nie zje żadnej z tych bułeczek przed wyjazdem na święta. Otworzyłam więc pudełko i zjadłam jedną z nich razem z jakimś ukrytym przez nią ciastkiem. Potem poszłam do biblioteki, żeby się uczyć. Kiedy wróciłam późno w nocy, zauważyłam, że coś jest nie tak: całe jedzenie Julii zniknęło. Nie było niczego na jej półce, ani w lodówce, ani w miejscach, gdzie zwykle coś chowała, nie wspominając już o bułeczkach w szafce. Wszystko zniknęło, tak jak i ona. Chciałam zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Do tego momentu Julii pozornie nie przeszkadzało to, że jem jej jedzenie. "W porządku, możesz brać, ile chcesz", mówiła, kiedy przyznawałam się, że zjadłam miskę jej płatkó czy kilka ciasteczek. Ale to zrozumiałe, że po pewnym czasie zaczęło ją irytować, że nadużywam jej hojności. Wybiegłam więc w środku nocy do sklepu i kupiłam tyle jedzenia, że mogłoby wystarczyć na cały semstr.
Kiedy wróciłam do pokoju, położyłam wszystkie zakupy na łóżku Julii razem z poradnikiem dla bulimiczek, który wówczas czytałam. Dołożyłam do tego list, wyjaśniając jej, że mam zdiagnozowaną bulimię i że ciężko mi kontorolować się podczas napadów. Przeprosiłam ją za moja zachowanie i zwierzyłam się, że chodziędo terapeuty i dietetyka. Napisałam, że gdyby miała jakieś pytania lub obawy związane z moją chorobą, może ze mną porozmawiać lub przeczytać książkę
Tej nocy kiedy Julia weszła do pokoju, udawałam, że śpię. Słuchałam z zażenowaniem, jak przekłada jedzenie. Następnego dnia napisała do mnie miły list, w którym mi wybaczyła i zaoferowała swoje wsparcie i pomoc. Nigdy nie rozmawiałyśmy o tym zajściu, a trzy dni późńiej obie wyjechałyśmy do domu na święta. Teraz patrzyłam na puste łóżko mojej współlokatorki i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek nasze relacje będą takie jak dawniej.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
;