czwartek, 10 listopada 2016

005. CZ. 1; Rozdział 2: Typowy dzień rekompensaty


2: Typowy dzień rekompensaty

Cieszyłam się, że moja współlokatorka nie wróciła jeszcze do akademika, bo wiedziałam, że nie mogłabym jej teraz spojrzeć w oczy. Była moją dobrą przyjaciółką od liceum, byłam wściekła, że skrzywdziłam ją, kradnąc w zeszłym semestrze. Denerwowało mnie też to, że teraz znała moją wstydliwą tajemnicę. I  martwiłam się, czy będę w stanie przestać znów wyjadać jej jedzenie.
Pewnie, że mogę się kontrolować, myślałam, chociaż przebiegałam wzrokiem w ciemności w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, co Julia mogła zostawić w pokoju.
Kiedy próbowałam zasnąć tamtej nocy, myślałam tym, jak po raz pierwszy kładłam się do tego łóżka, pięć miesięcy wcześniej. Byłam tak chuda, że nie mogłam leżeć na boku, bo kość biodrowa wgniatała mi się w zbyt twardy materac. Wtedy jeszcze moja waga wskazywała na anoreksję, a nie rozwijającą się bulimię. Nie miałam żadnych błędnych wyobrażeń na temat tego, jak chuda byłam, kiedy szłam do collage'u. Nie miałam zaburzonego obrazu własnego ciała, wiedziałam, że mam niedowagę i jakiejś części mnie podobało się to. Nie musiałam czuć się winna, kiedy jadłam albo od czasu do czasu przesadzałam z jedzeniem. Wtedy moje kompulsywne objadanie dopiero się zaczynało, ale teraz całkowicie wymknęło się spod kontroli.
Nie czułam już więcej swoich kości, mimo że wciąż byłam bardzo szczupła. Wiedziałam, że powinnam ważyć więcej niż w pierwszym semestrze, ale nie podobało mi się, w jaki sposób to zrobiłam. Czułam, że moje napady są prowokowane przez jakieś siły niezależne ode mnie i bałam się, że waga wciąż będzie rosnąć.
Muszę w jakiś sposób przejąć kontrolę i to zatrzymać, mówiłam sobie, potwierdzając obietnicę, że 6-ego stycznia był ostatnim dniem objadania. Cały następny dzień spędzę na ćwiczeniach i zacznę wszystko od nowa, przestrzegając jadłospisu od dietetyka i pracując nad celami wyznaczonymi na terapii. Ale na razie zasnęłam.

WIĘZIEŃ SIŁOWNI

7 stycznia obudziłam się dopiero po jedenastej i pierwsze, co odczułam, to okropny ból głowy. Podniosłam się z rozżaleniem z łóżka i zaczęłam się pakować na siłownię: trzy komplety ubrań, trochę owoców i krakersy. W dni po napadach nosiłam tylko luźne bluzy i spodnie dresowe, żeby ukryć opuchnięte ciało. Potrzebowałam aż trzech kompletów ubrań, bo zawsze okropnie się pociłam i musiałam się przebierać kilka razy w ciągu dnia.
Tego dnia wykonywałam swoje tradycyjne ponapadowe rytuały, naprzemiennie ćwicząc na rowerku stacjonarnym, orbitreku, steperze i bieżni. Na każdym przyrządzie spędzałam godzinę-dwie, później szłam do szatni przebrać się z przepoconych ubrań i zjeść coś zdrowego zanim wrócę do ćwiczeń cardio.
Podczas pierwszego roku w collage'u w dzień po napadzie spędzałam jakieś 4 godziny ćwicząc cardio i podnosząc ciężary; ale z biegiem lat i dodatkowymi kilogramami, zwiększałam ten czas do 7 godzin ćwiczeń plus podnoszenie ciężarów. Nienawidziłam tego. Pogardzałam ćwiczeniem tylko po to, by zrekompensować napad, nie znosiłam spędzania całych dni na siłowni. Podczas ćwiczeń uczyłam się albo czytałam, ale to wciąż było monotonne i wyczerpujące. Napady nie były tego warte i to wtedy, podczas długich godzin spędzonych na siłowni, najbardziej marzyłam o tym, żeby potrafić wywoływać wymioty.
Kiedy 7 stycznia nareszcie skończyłam ćwiczyć, wzięłam prysznic, przebrałam się i poczułam ogromną ulgę - miałam czyste konto. Nawet jeśli wiedziałam, że ćwiczeniami nie spaliłam wszystkich kalorii, które zjadłam poprzedniego dnia, to moje zmęczone ciało i waga mówiły mi, że większość szkód została naprawiona. Zawsze ważyłam się przed, w trakcie i po ćwiczeniach i zazwyczaj traciłam około 3 kilo. Większość z tego to prawdopodobnie woda, którą wypociłam, ale  mimo to wciąż czułam się lepiej widząc jak liczba na wadze spada w ciągu dnia.
Skończyłam ćwiczyć w porze kolacji, więc postanowiłam pojechać do baru z kanapkami. Chociaż nie zjadłam zbyt wiele podczas treningu, chciałam wrócić na prostą, zaczynając od normalnej, pożywnej kolacji, ponieważ wiedziałam, że omijanie posiłków lub zbyt restrykcyjna dieta znów wywołają napad objadania. Kiedy byłam taka zmęczona miałam nowe, bardziej pozytywne nastawienie jadąc z kampusu w kierunku miasta. Może ten semestr będzie jednak inny, myślałam. Obiecałam sobie, że nie spędzę już ani jednego dnia na obżeraniu się czy przetrenowywaniu i że od teraz będę jeść normalnie i zdrowo.
Ale kiedy jechałam w stronę baru kanapkowego, zaczęło mi burczeć w brzuchu i moja pewność siebie powoli się ulatniała. Głód sprawiał, że się bałam, ponieważ mój nienasycony apetyt był moim wrogiem. Kiedy byłam głodna, nie mogłam sobie ufać jeśli chodzi o objadanie. Kiedy skończyłam jeść ogromną kanapkę z indykiem i pieczone chipsy, nie byłam już fizycznie głodna, ale wciąż czułam niedosyt.

WYKAŃCZAJĄCE POKUSY

W drodze powrotnej do akademika zachciało mi się jeść więcej. Rozważałam zatrzymanie się na najbliższej stacji benzynowej - jednym z moich regularnych punktów - żeby kupić coś jeszcze do jedzenia. Denerwował mnie fakt, że nieustannie dręczą mnie myśli o obżarstwie. Czemu nie mogłam po prostu przestać myśleć o jedzeniu? Dlaczego nie mogłam po prostu przestać jeść tak niedorzecznie dużo?
Zbliżając się do akademika, stawałam się coraz bardziej niespokojna, zastanawiając się, czy uda mi się zwalczyć moje pragnienie. Czy będę w stanie oprzeć się pozostawionemu w pokoju jedzeniu mojej współlokatorki? Znałam wszystkie logiczne powody, dla ktorych nie powinnam już więcej się objadać, a przede wszystkim nie chciałam zniszczyć całego dnia spędzonego na ćwiczeniach i powtarzać ich następnego dnia. Poza tym nie mogłam sobie pozwolić na napad, ponieważ następnego ranka miałam trening biegów lekkoatletycznych, a nie byłam w stanie dobrze biegać, kiedy czułam się ociężała i przejedzona.
Ale żadna ilość argumentów nie mogła wyłączyć mojej ochoty na objedzenie się. Prawdę powiedziawszy nic, co wypróbowałam do tej pory nie było na tyle skuteczne, by zachamować moje irracjonalne myśli i uczucia. Kiedy udawało mi się nie objeść, przeżywałam potworny ból, jakbym odmawiała sobie czegoś niezbędnego. Ta noc była właśnie takim czasem. Od momentu, w którym opuściłam sklep z kanapkami, zżerała mnie ochota, by się objeść i walczyłam z nimi przez większość nocy. Próbowałam myśleć logicznie, próbowałam używać strategii, których nauczyłam się w terapii, próbowałam się rozpraszać, relaksować, więcej spać. Ale nie spałam zbyt wiele i wcale nie mogłam się zrelaksować, nie byłam w stanie rozproszyć myśli na dłużej niż kilka minut, nie wykorzystałam żadnych technik nabytych w terapii i nie przechytrzyłam moich pokus używając logiki.
Kiedy następnego ranka, 8 stycznia, wzeszło słońce, nie objadłam się, ale nie czułam się jak zwycięzca. Czułam się za to wyczerpana i przybita. Ta walka nie wydawała się być tego warta. Poprzedniej nocy, kiedy się objadłam, mogłam przynajmniej się dobrze wyspać. A teraz, zamiast wyjść na bieżnię czując się niedobrze i ociężale, musiałam biegać niewyspana. Wyglądało na to, że po prostu nie uda mi się wygrać Nawet jeśli oparłam się chęciom obżarstwa, to one miały nade mną przewagę. Wiedziałam, że nie potrwa to długo, zanim wrócą, a ja nie czułam się na siłach, by wkładać tyle wysiłku do walki z nimi dzień za dniem.
Zaledwie dwa dni później złamałam wszystkie obietnice, które dałam sama sobie i znów miałam napad. Zorientowałam się, że wróciłam do moich stałych sklepów z przekąskami i barów fast-food. Czułam po tym wstyd i obrzydzenia do samej siebie, wyrzuciłam z biurka opakowanie po ciastkach Pop-Tarts i w ich miejsce schowałam paczkę po chipsach - ostatniej rzeczy, którą zjadłam podczas tamtego napadu - i przyrzekłam sobie, że teraz to naprawdę koniec. Znów katowałam się ćwiczeniami następnego dnia, żeby zrekompensować ostatni upadek, i znów czułam się po treningu jak nowa, zdeterminowana, żeby zacząć wszystko od początku. Udawało mi się przez kilka dni, tylko po to, by w końcu znów ulec pokusie i się objeść. Ten cykl powtarzał się i powtarzał.
Nie rozumiałam, dlaczego wciąż ponawiałam ten wzór, niezależnie od wysiłku, który wkładam by to odkryć podczas terapii i czytając poradniki. Nie rozumiałam, dlaczego byłam tak zachłanna, dlaczego wciąż myślałam o jedzeniu, dlaczego normalne odżywianie było dla mnie niemalże niemożliwe i dlaczego łamałam obietnicę za obietnicą. Nienawidziłam tego, że muszę się zmagać z tymi pragnieniami dzień po dniu, nienawidziłam tego, że tracę cenny czas na obżeranie i nadmierne ćwiczenia, ale jednocześnie nie umiałam tego zatrzymać
Ten cykl - mój wzór bulimii - nie zrodził się w ciągu jednej nocy. To proces, który zaczynał się powoli, już latem przed pierwszym rokiem w liceum, kiedy po raz pierwszy zaczęłam próbować się odchudzać.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Właśnie miałem pytać czy będą dalsze tłumaczenia bo dziś dowiedziałem się o tej książce :) mam nadzieję że uda mi się po przeczytaniu rozwiązać problem kompulsywnego jedzenia. Dziękuję i pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

Swietny pomysl z tym tlumaczeniem, mam nadzieje ze bedziesz kontynuowac :)

Prześlij komentarz

 
;